Otwierając działalność gospodarczą w “branży beauty” momentami czuję się mocno przytłoczona jej grzechami. Kosmetologia, a w szerszej perspektywie cała kultura, tworzy kanony piękna, a później sztucznie i nachalnie napędza potrzebę ulepszania siebie. Żeby ten ideał osiągnąć konieczna jest ciągła konsumpcja – zakupy, kosmetyki, zabiegi, powiększanie, pomniejszanie, doczepianie i ściąganie. Spotykając się z wieloma z Was widzę, że często my, kobiety, nie widzimy mety tego wyścigu. Widzę i słyszę, jak niektóre z nas noszą w sobie kompleksy i przekonania na temat swojego wyglądu, poczucie poczucie ciągłej niedoskonałości. Jest w tym lęk i stres, a co za tym idzie – ograniczenia w codziennym życiu. Nie pojadę tam, bo musiałabym założyć strój kąpielowy. Nie wystąpię, bo moje ciało byłoby widoczne i poddane ocenie. Nie mam co na siebie założyć, bo we wszystkim źle wyglądam. Jest bardzo mało rzeczy, które w sobie lubię. Nie akceptuję sposobu w jaki się zmieniam. Nie spełnię marzeń, bo coś wciąż mnie ogranicza.
Przekonania odbierają wewnętrzny głos, powołanie, marzenia i cele. Wiele z nas ma problemy z akceptacją swojego ciała, co wcale nie dziwi. Jesteśmy obciążone będąc niewolnikami sztucznych ideałów, oraz ofiarami starych, patriarchalnych schematów i przechodzących z pokolenia na pokolenie ról do spełnienia. A oprócz kultury, branża, która powinna wydobywać prawdziwe piękno i dawać ciepło, odpoczynek i samoakceptację, tworzy tonę sztuczności, i karykatury kobiet. Dbamy o siebie nie dla zdrowia, schludności, przyjemności i estetyki, ale z powodu obsesji piękna. Jest ona bardzo powszechna i dotyczy wielu osób wokół nas – może Ciebie, Twojej partnerki, siostry, mamy, kuzynki, przyjaciółki.
To w jaki sposób nasza kultura koncentruje się na wyglądzie kobiet badały dwie badaczki: Barbara Fredricksen i Tomi-Ann Roberts z Colorado College. Ich teoria została nazwana teorią uprzedmiotowienia. Mówią one o tym, jak traktowane są kobiety – nie jak istoty ludzkie, posiadające cele, marzenia, myśli i uczucia, ale tylko jak ciała istniejące tylko po to by estetycznie zadowalać innych. Są przydatne tylko wówczas gdy mogą sprawiać komuś przyjemność swoim wyglądem. Nie ma tu już miejsca na intelekt i ambicje, wartości. Gdy cały świat koncentruje się na odpowiedniej wadze i kształcie, brakuje przestrzeni na ważniejsze sprawy. Mamy z tym do czynienia coraz częściej.
Dobra wiadomość jest taka, że można wyjść z tego ślepego zaułka, nauczyć się ciałolubności, akceptacji. Sama nieraz byłam dla siebie okrutna, ale zauważyłam ścieżki które są lecznicze i wyzwalające. Czuję ogromną potrzebę przekazywania tego w swoim gabinecie. Zajmowania się prawdziwym pięknem. Pracując nad tym sama, chcę dzielić się pozytywną siłą ze wszystkimi, a zwłaszcza kobietami, tą miłością, akceptacją i zdrową, korzystną, budującą relacją z ciałem. Odkrywać aurę kobiecości, szaleństwa, mądrości i swojej własnej cudnej, wewnętrznej przestrzeni.